Kobieta i mężczyzna przytulają się w szpitalu, obok w łóżeczku leży noworodek.

Poród może być FANTASTYCZNY i nasz taki był

No i mamy synka, urodzonego w domu, w urodzony w Niedzielę Palmową, 5 kwietnia, o godz. 11 rano. Maluch ma 59 cm i waży 4200 g. Jest zdecydowanie najpiękniejszym dzidziusiem, jakiego mama i tata mogli sobie wyobrazić. Co poród to inna historia, więc teraz będzie nasza.

Całą sobotę byłam jakaś niespokojna, kompletnie nie mogłam znaleźć sobie zajęcia. W piątek wysprzątaliśmy mieszkanie (po raz trzeci w przeciągu dwóch tygodni zresztą), wiec mój syndrom wicia gniazda został zaspokojony. Przy okazji – pojęcia nie miałam, że to może być tak silna potrzeba czystości. Koło godz. 14 poszliśmy na spacer. Daleko nie zaszliśmy, bo moja lewa noga dała tak we znaki po zejściu schodami z drugiego piętra, że usiedliśmy na ławce przed blokiem, a Tomek poszedł kupić puzzle – zajęcie na wieczór. Gdy na niego czekałam, zaczęły mi się skurcze – inne od przepowiadających. Nie były one w żadnym razie regularne. Raczej bolące, niepozwalające na skupienie się na niczym innym, ale krótkie i szybko minęły. Przyszliśmy do domu, zjedliśmy obiad, no i zaczęliśmy około godziny 17 to puzzle układać (1500 kawałków…). Siedziałam sobie na piłce i w pewnym momencie zauważyłam, że skurcze wracają, co 10 minut, a ja mogę w tym czasie tylko oddychać. No i o godz. 20 pękł pęcherz płodowy (faktycznie takie uczucie płynącej cieplutkiej wody). Wody były czyściuteńkie (ucieszyliśmy się, bo to znaczyło, że nie trzeba do szpitala).

Tomek sprzątnął puzzle ze stołu w ułamku sekundy:-) Jakieś pół godziny później zadzwoniłam do położnej, która – no jakżeby inaczej – świętowała z gośćmi imieniny męża. Ale ponieważ nie było skurczów, kazała nam iść spać, nastawić budzik na 6 rano (gdyby nie było do tego czasu skurczów), albo zadzwonić do niej, jak tylko będą co 5 minut przez co najmniej 2 godziny. No więc zrobiliśmy kanapki do szpitala, włożyliśmy ostatnie rzeczy do torby, przygotowaliśmy miejsce przy łóżku, sprawdziłam, czy kartka dla Tomka z różnymi „nieszczęściami” jest gotowa, zrobiliśmy masaż porodowy Ani Litkie (rewelacja!), i o 23 udało nam się zasnąć. Pół godziny po północy obudziły mnie dość mocne skurcze, o 3 Tomek chciał juz dzwonić do położnej. Zadzwonił parę minut później, kiedy ja stwierdziłam, że to juz nie żarty:-)

Gdybyśmy rodzili w szpitalu, to w tym momencie, pojechalibyśmy do szpitala.

Położna dotarła o 4.30. Zmierzyła mi ciśnienie, temperaturę, stwierdziła rozwarcie na 3 cm i miękką szyjkę, sprawdziła serduszko dzidziusia, i mogliśmy rodzić dalej w domu. Gdy czekaliśmy na Irenkę, najwygodniej mi było klęcząc przy piłce. Tomek musiał mi przy każdym skurczu (a czasem był jeden po drugim, tzn. dwa szczyty) mocno uciskać kręgosłup lędźwiowy po bokach. Najtrudniej było, gdy musiał zejść do Irenki pomóc jej przynieść worek sako, stołeczek porodowy i ciężką torbę z różnymi możliwymi rzeczami położniczymi na wypadek, gdyby coś.

Potem starałam się ruszać, ale było coraz trudniej, koło 6 rano rozwarcie miało 5 cm, weszłam do naszej małej wanny, i poczułam się trochę oszukana. Bo naprawdę naiwnie myślałam, że woda znacząco niweluje ból. No nie tak do końca, ale znacznie. No cóż, na pewno przyspiesza rozwarcie, i mogłam się choć na chwile zrelaksować opierając plecami o brzeg wanny. Ale skurcze były mocne, bez dwóch zdań.

Jak wyszłam z wanny, chyba kolo 7, Irena stwierdziła rozwarcie na 7 cm, a ja – że już zaczynam mieć serdecznie dość. Nawet nie chodzi o ból, z tym nie miałam problemu (pod warunkiem, że ktoś mi naciskał na kręgosłup). Ja po prostu nie mogłam odpocząć między skurczami. Ani na chwilę nie mogłam się położyć, bo tak mnie błyskawicznie zaczynał boleć kręgosłup. Wcześniej słyszałam, że kobiety czasem śpią miedzy skurczami. Jak ja o tym marzyłam! Irena zauważyła zmęczenie i, chcąc odwrócić moją uwagę od skurczy, w czasie kolejnego szczytu skurczu powiedziała: ?no wiesz kochanie, przy następnym dziecku będzie łatwiej”. (!!!) Jaki mnie w tym momencie trafił szlag! No cóż, usłyszała, że następne dziecko to ja adoptuję!

W końcu po 8 było pełne rozwarcie. I zaczęły się strome schody.

Miałam potrzebę wieszania się na czymś, no więc trzeba było wykorzystać Tomka (plecy go jeszcze trochę bolą…). Po godzinie okazało się, że główka jest w dalszym ciągu w tym samym miejscu, a ja mam wciąż mam skurcze rozwierające, a nie parte. Zaczęły się zmiany pozycji i w końcu musiałam po prostu udawać, że je mam, i przeć, żeby pozwolić dziecku zejść. W porodzie kobieta chyba traci poczucie czasu, więc ja się dość późno sama zorientowałam, że cos jest chyba nie tak, bo nie mogę urodzić główki dziecka. Naturalnie w pewnym momencie się ze zmęczenia popłakałam, i w końcu okazało się, że nasz dzidziuś nie ma przysuniętej bródki do klatki piersiowej. Niestety po 2,5 godzinach minimalnego postępu porodu potrzebne było nacięcie krocza (ale to mniej inwazyjne, 0,5-1 cm do dołu) i w końcu nam się udało.

Okazało się, że synek miął pępowinę dwa razy owiniętą wokół szyi. Po chwili maluszek znalazł się u mamy na udach. Taki fajny, siny i zmęczony. Ślicznie pachniał. Nie płakał, tylko sobie trochę kwilił 🙂

Łożysko urodziło się samo chwilę później, a Tomek zaraz potem odciął pępowinę. No i ze dwie godziny siedziałam sobie z dzidziusiem na worku sako, a on sobie pił. Potem z godzinkę siedział z Tomkiem na kanapie (szycie), a później tatuś go zważył w takiej „bocianiej” wadze.

Jesteśmy przeszczęśliwi, że rodziliśmy w domu. Pomijając fakt, że w szpitalu po tej godzinie, kiedy główka nie ruszyła się z miejsca pewnie, poród byłby co najmniej wspomagany, a może raczej szybciej skończyłoby się cesarskim cięciem. A tego bym sobie nie darowała (po tylu godzinach męki!):-)

W czasie porodu ciągle chciało mi się pić i siusiu, no i niestety też jeść. Tak więc trzy razy próbowałam ugryźć banana i trzy razy tym gryzem wymiotowałam. Ale dla samego smaku musiałam tego banana ponownie gryźć:-)

W domu nikt mi w niczym nie przeszkadzał, nie było stresu, nerwów. Poród się zaczął i to było fantastyczne, że nie musiałam nigdzie iść. Że jak chciałam do łazienki, to nie musiałam o niczym myśleć, tylko szłam do własnej łazienki. Że po porodzie po prostu położyłam się do własnego łóżka. Że to ja byłam u siebie, a położna moim gościem. Że nikt mi spokoju nie zakłócał, nie wtrącał się, nie interesował, ile mam wzrostu itp. Że mogliśmy być po prostu tacy, jacy jesteśmy, bez zwracania uwagi na to, że wokół są inni ludzie, kobiety po porodzie, ich goście i mężowie. Coś wspaniałego, o czym wcześniej kompletnie nie pomyśleliśmy, nie doceniliśmy.

Szpital mnie jednak nie ominął, bo w 6. dobie po porodzie dostałam jakiejś dziwnej temperatury (39 stopni), która nie spadała, wiec pojechałam z Ireną na Izbę Przyjęć na Żelazną, i okazało się, że mam w organizmie jakiś stan zapalny. Lekarz nie umiał stwierdzić, gdzie i dlaczego, prawdopodobnie coś w macicy, ale na USG było wszystko ok. Dostałam antybiotyk, za tydzień idę na kontrole, ale już jest chyba wszystko ok.

A teraz mój syn ma juz ponad tydzień a my jesteśmy bogatsi o nowe doświadczenia.

1. Warto mieć na poród i po porodzie słomki do picia. Mogą się naprawdę przydać. I chyba raczej małe butelki z wodą, a nie duże. Podkłady Seni 90 na 60 też.

2. Nasze dziecko nie lubi śpiworka. Woli kocyk polarowy. W śpiworku ma, o dziwo, mniejszą możliwość ruchów nóżkami, i marzną mu raczki. Pampersów też nie lubi – założyliśmy raz i dzidziuś dostał wyprysków.

3. Dziecko planowaliśmy kąpać co pare dni, w wodzie z mlekiem. Zawracanie głowy. Kapiemy codziennie, bo mały uwielbia, a poza tym ta kąpiel wprowadza pewien rytm w życie dziecka i nasze:-), i on po niej wspaniale śpi. No wiec jest kąpany codziennie (ale pierwsza kąpiel była z panią neonatolog: zaproponowała, że to z nami zrobi!). A mleko mi płynie co prawda znakomicie, tylko odciągnąć go nie umiem. Więc jakbym miała to robić do kąpieli dla dziecka, to bym chyba sama dostała żółtaczki!:-))

4. Karmienie już się nam parę dni temu unormowało. Tylko trochę mu się ulewa. Chyba trzeciego dnia porządnie mnie ugryzł i Tomek kupił mi na wszelki wypadek kapturki. Ale obeszło się bez.

5. Warto mieć zaopatrzoną lodówkę i kogoś do pomocy – męża, babcie, ciocie, wszystko jedno. Ale z mężem najfajniej:-)

6. Skurcze porodowe bolą, owszem, ale mi bardziej niż ten ciągnący ból przeszkadzało zmęczenie. Poród jest po prostu wyczerpujący.

Nasz brzdąc jest, przynajmniej jak dotąd, bardzo spokojnym dzieckiem. Dużo śpi, je, ładnie brudzi pieluchy i krzyczy, jak coś mu trochę za długo trwa. Ale jak już wie, ze zaraz dostanie jeść to nie łapie łapczywie piersi tylko grzecznie próbuje razem z mamą.:-)

Poród może być FANTASTYCZNY i nasz taki był. Musi być trochę stresu, niepewności, może niepokoju – jak to w życiu. Może wtedy bardziej się niektóre rzeczy docenia.

Szczęśliwi rodzice śpiącego brzdąca,
Ania i Tomek


fot. Paulina Splechta Birth Photography & Films, Florida, USA www.facebook.com/paulinasplechta/ www.instagram.com/psplechta_birthphotography/

Czytaj także: