Położna i kobieta rodząca splatają ręce w geście wsparcia.

W dniu porodu byłyśmy z moją położną już dobrymi znajomymi

W Polsce to było, dziewiętnaście lat temu. Położna prowadziła moją ciążę, bo byłyśmy umówione na przyjęcie później przez nią domowego porodu. Odbyłam wszystkie normalne badania, ale to nie ja chodziłam do niej do gabinetu, tylko ona przychodziła do mnie do domu. Piłyśmy przy okazji herbatę i był czas i okazja, żeby się zaprzyjaźnić – w dniu porodu byłyśmy już dobrymi znajomymi, między innymi dzięki temu poród nie był dla mnie wydarzeniem medycznym, tylko osobistym i rodzinnym.

Załatwiła mi na wszelki wypadek miejsce w szpitalu w którym pracowała, bo wiem że niestety szpitale niechętnie przyjmują rodzące z komplikacjami z porodów domowych, co jest skandalem, bo przecież do tego właśnie zostały powołane: do zajmowania się przypadkami trudnymi i patologicznymi, a niekoniecznie do przyjmowania fizjologicznych porodów, które równie dobrze mogą się odbywać w domu (z mojego punktu widzenia nie równie dobrze, tylko lepiej). poród trwał trzy godziny, przez kolejne trzy zajmowała się nami od strony medycznej i obserwowała czy jesteśmy w dobrej formie. to był mój drugi poród – pierwsza ciąża i pierwszy poród były standardowe – szpital, anonimowe położne, aroganccy położnicy, brak szacunku dla moich decyzji i dla mnie (zwracanie się do mnie per ty na przykład, uparte proponowanie zabiegów na które się bardzo wyraźnie nie zgodziłam, obrażanie się za kwestionowanie poleceń personelu), stres i ból. Nigdy więcej nie będę miała dzieci, ale gdybym miała, to tylko z ciąży prowadzonej przez położną i domowego porodu. Uważam że takie prowadzenie ciąży i porodu powinno być refundowane przez nfz – przecież to czysta oszczędność i równocześnie umożliwienie kobietom decydowania, jak ma wyglądać ich poród.

Katarzyna


fot. Paulina Splechta Birth Photography & Films, Florida, USA www.facebook.com/paulinasplechta/ www.instagram.com/psplechta_birthphotography/

Czytaj także: