
Spotkałam wspaniałą położną
Narodziny mojego synka są dowodem na to, że nie tylko w wielkich, nowoczesnych szpitalach rodzi się po ludzku, ale także w tych malutkich o których mało kto słyszał.
To było długo oczekiwane dziecko. Zawsze wiedziałam, że nie poprzestanę na jednym dziecku. Mój pierwszy syn miał 12 lat, kiedy dowiedziałam się, że po tylu latach starań będziemy mieli maluszka. Od samego początku przygotowywaliśmy się na powitanie nowego członka rodziny. Razem z mężem zapisaliśmy się do szkoły rodzenia, która była prowadzona przy szpitalu. Tam poznaliśmy wspaniałe położne, które wspaniały sposób przedstawiały poród (bardzo różnił się od tego, który przeszłam 12 lat temu). To dzięki nim byłam przygotowana na wspaniałe przeżycie.
28 maja zgłosiłam się na oddział. Przez ostatni tydzień codziennie zgłaszałam się KTG i badanie wód płodowych. Oczywiście była moja położna, podłączyła mnie pod KTG i zaczęły się pierwsze skurcze. Przygotowała mnie do porodu (lewatywa) i zaczęłyśmy pogawędkę. Skurcze się nasilały podano mi kroplówkę, a my dalej rozmawiałyśmy jak dobre znajome. Mój mąż cały ten czas towarzyszył mi. Położna prosiła abym się położyła na fotel porodowy tylko do badania. Cały czas spacerowałam, leżałam na worku sako i czekałam na pełne rozwarcie.
Już wcześniej uzgodniłyśmy, że będę rodziła w pozycji półleżącej przy relaksacyjnej muzyce.
Co jakiś czas na sali pojawiał się lekarz. Pytał o samopoczucie, dowcipkował i rokował szybki poród. Po trzech godzinach od przyjęcia na oddział miałam już pełne rozwarcie, bóle co pół minuty i byłam gotowa na przyjęcie mojego malucha. Położyłam się na fotelu w wygodnej pozycji i zaczęłam przeć. Siostra cały czas była przy mnie, łaskotała mój brzuch i opowiadała jak zaczęła w tym szpitalu pracę.
Wszystko przebiegało sprawnie i mimo bólu czułam że jestem pod wspaniałą opieką. Jednak przy drugim parciu gdy położna widziała już główkę dziecka, okazało się że są komplikacje. Mój malutki syneczek rodził się twarzyczką. Zawołany został lekarz który po konsultacji z drugim lekarzem zadecydował o cesarskim cięciu. W ciągu paru minut zostałam przewieziona na blok operacyjny. Mimo wielkiego zagrożenia czułam się bezpiecznie. Wiedziałam, że porody twarzyczkowe zawsze kończą się cesarką (o tym wszystkim powiedział mi lekarz tuż przed operacją). Podano mi znieczulenie, postawiono parawan i po chwili usłyszałam płacz mojego synka. Byłam taka szczęśliwa, że trafiłam na tak wspaniały personel. To tylko dzięki nim mogę być szczęśliwą mamą, to oni uratowali mojego synka. Dlatego zawsze będę chwaliła położną i doktora. Narodziny mojego synka są dowodem na to, że nie tylko w wielkich, nowoczesnych szpitalach rodzi się po ludzku, ale także w tych malutkich, o których mało kto słyszał.
Szczęśliwa Patrycja!
Data publikacji: 25.01.2006